wtorek, 24 lutego 2015

dusk

był kiedyś magiczny wieczór.
jesień zeszłego roku.

biegłem przez park, słońce już zaszło, ciemność zaznaczała swoją obecność coraz bardziej.
biegłem z głową ku górze, wpatrzony w korony drzew.
biegłem, podziwiając kontrast czarnych konarów, granatowego nieba i resztek pomarańczu słońca.
biegłem nie patrząc pod nogi, wszak znam te ścieżki prawie na pamięć.
biegłem, gdy jeszcze wszytko było dobrze.
biegłem i uwielbiałem to. nieopodal ktoś palił liście/trawę. może robił porządki. może okultyści odprawiali swoje obrzędy.
biegłem ile tchu, z otwartą mordą i czołem pełnym potu. w takie wieczory powinna dziać się magia.




dziwne, że od tamtego razu zawsze biegałem za dnia.
czasem kusi mnie żeby pobiec do nich i zapytać co wyznają i czy przyjmują.
może to by coś zmieniło. bo niby jest ok, ale.
dzisiejsze monologi wewnętrzne rozkazują martwić się o siebie, ale zrzucę to na pracę.
parafrazując red fang: dusk rising.

kiedy pobiegnę wieczorem?
kiedy znów wieczór przebiegnie przeze mnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

proszę wybrać 'nazwa / url' by wpisać adres swojej strony