poniedziałek, 23 listopada 2015
piątek, 30 października 2015
niedziela, 21 czerwca 2015
przesiliło się
it's the alcohol talking.
and bike.
and music.
and early autumn.
nie spodziewałem się jej znaleźć w wigilię przesilenia. a tu proszę, taka niespodzianka.
ponad 5h sam na sam.
zastanawiałem się kim się stałem, czy dorównałem oczekiwaniom? czyimkolwiek?
bo sam na siebie planu nie miałem, nie mam.
nie wiem. trochę jak jon, tylko że on umarł. (<-wyżej)
czasem chcę skoczyć, czasem wyjechać lub jebnąć wszystko.
co raz częściej jednak chcę cofnąć się do tego momentu w którym coś poszło nie tak. jak w filmie. cofnąć taśmę, znaleźć daną klatkę i ruszyć 'od checkpointu'. gdzie? kiedy? patrz wyżej.
widzę ich, na moment coś świta i znika. sklep / park / światła / chodnik. dziś dwójka.
zastanawiałem się wczoraj: czemu ja tak bardzo lubię wczesną jesień?
pomyślisz: pojebany! środek czerwca, początek lata, koniec wiosny, czerwca; lato w pełni, do jesieni jeszcze 3 miesiące, liście już żółte, szkoła tuż.
pomyślę ponownie.
dziś dwójka, wczoraj to już nie pamiętam dokładnie. ile jutro?
boję się sierpnia. nie jestem do końca przekonany o tym, że chce być sam. jednak kolejny rok za mną, kolejny rok nic się nie zmienia.
ile jutro? jutro nie chcę wychodzić z domu. tylko że dziś też nie chciałem, a jednak 3 godziny po partynicach jeździłem.
jakaś wizja dawnego mnie. znajomi. bez twarzy i w kapturach.
zapytasz: co u ciebie?
odpowiem że wszystko ok. zawsze.
tylko że nigdy nie było ok, bo nie wiem co to ok. zawsze jest jakoś. jakoś to nie ok. czyż nie? (patrz wyżej?)
eksperymentuję z marzeniami, nie czuję się i nie czuję. no właśnie.
pisałem rok temu ile to różnych uczuć doznałem i przeżyłem. ten rok jakoś to zmienił. poza festiwalową radością i nienawiścią, nie potrafię przypomnieć sobie żadnego innego uczucia. trwam w nicości zapełnianej pracą. nieudolnie, dowodem jest dzisiejszy wpis.
i takie coś znalazłem. przypadek? (<-)
typowa, sierpniowa rozkmina dopadła mnie już w czerwcu. w głowie w kółko:
i just just hope...
and bike.
and music.
and early autumn.
nie spodziewałem się jej znaleźć w wigilię przesilenia. a tu proszę, taka niespodzianka.
ponad 5h sam na sam.
zastanawiałem się kim się stałem, czy dorównałem oczekiwaniom? czyimkolwiek?
bo sam na siebie planu nie miałem, nie mam.
nie wiem. trochę jak jon, tylko że on umarł. (<-wyżej)
czasem chcę skoczyć, czasem wyjechać lub jebnąć wszystko.
co raz częściej jednak chcę cofnąć się do tego momentu w którym coś poszło nie tak. jak w filmie. cofnąć taśmę, znaleźć daną klatkę i ruszyć 'od checkpointu'. gdzie? kiedy? patrz wyżej.
widzę ich, na moment coś świta i znika. sklep / park / światła / chodnik. dziś dwójka.
zastanawiałem się wczoraj: czemu ja tak bardzo lubię wczesną jesień?
pomyślisz: pojebany! środek czerwca, początek lata, koniec wiosny, czerwca; lato w pełni, do jesieni jeszcze 3 miesiące, liście już żółte, szkoła tuż.
pomyślę ponownie.
dziś dwójka, wczoraj to już nie pamiętam dokładnie. ile jutro?
boję się sierpnia. nie jestem do końca przekonany o tym, że chce być sam. jednak kolejny rok za mną, kolejny rok nic się nie zmienia.
ile jutro? jutro nie chcę wychodzić z domu. tylko że dziś też nie chciałem, a jednak 3 godziny po partynicach jeździłem.
jakaś wizja dawnego mnie. znajomi. bez twarzy i w kapturach.
-----------------------------------------
zapytasz: co u ciebie?
odpowiem że wszystko ok. zawsze.
tylko że nigdy nie było ok, bo nie wiem co to ok. zawsze jest jakoś. jakoś to nie ok. czyż nie? (patrz wyżej?)
eksperymentuję z marzeniami, nie czuję się i nie czuję. no właśnie.
pisałem rok temu ile to różnych uczuć doznałem i przeżyłem. ten rok jakoś to zmienił. poza festiwalową radością i nienawiścią, nie potrafię przypomnieć sobie żadnego innego uczucia. trwam w nicości zapełnianej pracą. nieudolnie, dowodem jest dzisiejszy wpis.
i takie coś znalazłem. przypadek? (<-)
typowa, sierpniowa rozkmina dopadła mnie już w czerwcu. w głowie w kółko:
it's coming
it's coming
it's coming soon
here's why:
cause you are the ocean
and i'm good at drowning
it's coming
it's coming soon
here's why:
cause you are the ocean
and i'm good at drowning
sierpniu, proszę.
i just just hope...
love always,
charlie
charlie
wtorek, 9 czerwca 2015
poniedziałek, 25 maja 2015
wtorek, 14 kwietnia 2015
flume - left alone
goin' down but not for long
got no love to be someone
goin' down, but that’s alright
all i want is to be left alone
left alone, left alone, left alone
left alone, left alone, left alone
left alone, left alone, left alone
left alone
cannot swallow blue found vow
more than that, my sleep is wild
all i need is softened bones
breathe in sorrow
gonna watch you fake it now
will i freak, can i come down?
and i take it all at a loss
breathe in sorrow
gonna find them peaks and lows
hold them by the knees and bow
i can't always feel this proud
breathe out sorrow
oh, i tell you something more
what my brain is bleeding for
and it hurts my darling, but i breathe out sorrow
czwartek, 2 kwietnia 2015
wojownicy wódy
nie planuję powtórek przynajmniej do juwenaliów. jednakże chcę pamiętać ten alko-maraton.
no i wiadomo że planowanie planowaniem.
zaczęło się niewinnie, od piwka. bo miało być piwko. polał się jager, pękło ponad 1l jima, na koniec dostałem drina od grubego. wóda i nocleg u kumpla. jakże nieplanowany.
następnie wyjazd, krk, koncert, back stage. piwo, blanty, wino z bieszczad.
złota mewa, piwa przepijane 40tkami. długa rozmowa. powrót o 7:00.
i znowu wyjazd, tym razem krk. ha! ck w stylu hiszpańskim i z rurą. dobitka na wsi.
dzień po - koncert, zapieksy, stara znajoma z passportem i wódą. powrót przed 6:00 w sam raz na ho.
kolejny wieczór: przepyszna zapiekanka ziemniaczana na wieczór, nalot szwedzko-górski, jim miodowy. miał być koniec, ale piwo na kurwanowie. pewnie że na jednym nie stanęło. powrót, łycha z żabki kurwanowskiej, party (boy), kłapouche, żółte i plażowe w topie z samych okularów. blackout. knock out. pobudka do pracy.
powrót.
urodzinowe picie, whiskey sour! banie w secie.
1-2dni później znowu. razem ze spacerem, słodową, lodami, kończąc na ławce z sabatem czarownic w ręku.
zmiana czasu, po 6 rano za billboardem, 6 flaszek. cierpka pigwa samoróbka! zimno konserwuje, więc pewnie po jednej na głowę z gwinta. autopilot na rowerze. idiota!
przedwczoraj, po pracy. 6:30 rano. kapitan z etykiety rumu oraz pseudo-zielona-oszukana whiskey. 1,4 : 4 + tosty.
chyba starczy na 3 tygodnie.
ja już wiem na co umrę. lub przez co. no, z czym w ręku.
jadę do siebie na tydzień, trzeźwo nie będzie. wątrobo - trzymam kciuki!
no i wiadomo że planowanie planowaniem.
zaczęło się niewinnie, od piwka. bo miało być piwko. polał się jager, pękło ponad 1l jima, na koniec dostałem drina od grubego. wóda i nocleg u kumpla. jakże nieplanowany.
następnie wyjazd, krk, koncert, back stage. piwo, blanty, wino z bieszczad.
złota mewa, piwa przepijane 40tkami. długa rozmowa. powrót o 7:00.
i znowu wyjazd, tym razem krk. ha! ck w stylu hiszpańskim i z rurą. dobitka na wsi.
dzień po - koncert, zapieksy, stara znajoma z passportem i wódą. powrót przed 6:00 w sam raz na ho.
kolejny wieczór: przepyszna zapiekanka ziemniaczana na wieczór, nalot szwedzko-górski, jim miodowy. miał być koniec, ale piwo na kurwanowie. pewnie że na jednym nie stanęło. powrót, łycha z żabki kurwanowskiej, party (boy), kłapouche, żółte i plażowe w topie z samych okularów. blackout. knock out. pobudka do pracy.
powrót.
urodzinowe picie, whiskey sour! banie w secie.
1-2dni później znowu. razem ze spacerem, słodową, lodami, kończąc na ławce z sabatem czarownic w ręku.
zmiana czasu, po 6 rano za billboardem, 6 flaszek. cierpka pigwa samoróbka! zimno konserwuje, więc pewnie po jednej na głowę z gwinta. autopilot na rowerze. idiota!
przedwczoraj, po pracy. 6:30 rano. kapitan z etykiety rumu oraz pseudo-zielona-oszukana whiskey. 1,4 : 4 + tosty.
chyba starczy na 3 tygodnie.
ja już wiem na co umrę. lub przez co. no, z czym w ręku.
jadę do siebie na tydzień, trzeźwo nie będzie. wątrobo - trzymam kciuki!
wtorek, 24 marca 2015
dead by may
priorytety na kwiecień
workout + dieta
sen
strona
książki
reszta
workout + dieta
sen
strona
książki
reszta
przejdziesz sam na drugą stronę
nie policzysz lat
przejdziesz sam na drugą stronę
przez tłuczone szkła
przejdę sam na drugą stronę
już nie jestem twój
przejdę sam na drugą stronę
ciepło zmieniam w chłód
gruby chłopiec widzi koniec
nocą zwykle szczypie się w twarz
idź sobie
już cię nie chcę
nie próbuj dotykać mnie w snach
nocą zwykle szczypie się w twarz
idź sobie
już cię nie chcę
nie próbuj dotykać mnie w snach
środa, 18 marca 2015
sobota, 7 marca 2015
niedziela, 1 marca 2015
in party we ...
hej mała, zabaw się dziś dobrze. baluj do samego rana z uśmiechem na twarzy.
zarzygaj jej łóżko, później spal chatę.
zapamiętaj tę noc.
ostatnią.
jutro nie będę jej już znał.
wtorek, 24 lutego 2015
dusk
był kiedyś magiczny wieczór.
jesień zeszłego roku.
biegłem przez park, słońce już zaszło, ciemność zaznaczała swoją obecność coraz bardziej.
biegłem z głową ku górze, wpatrzony w korony drzew.
biegłem, podziwiając kontrast czarnych konarów, granatowego nieba i resztek pomarańczu słońca.
biegłem nie patrząc pod nogi, wszak znam te ścieżki prawie na pamięć.
biegłem, gdy jeszcze wszytko było dobrze.
biegłem i uwielbiałem to. nieopodal ktoś palił liście/trawę. może robił porządki. może okultyści odprawiali swoje obrzędy.
biegłem ile tchu, z otwartą mordą i czołem pełnym potu. w takie wieczory powinna dziać się magia.
dziwne, że od tamtego razu zawsze biegałem za dnia.
czasem kusi mnie żeby pobiec do nich i zapytać co wyznają i czy przyjmują.
może to by coś zmieniło. bo niby jest ok, ale.
dzisiejsze monologi wewnętrzne rozkazują martwić się o siebie, ale zrzucę to na pracę.
parafrazując red fang: dusk rising.
jesień zeszłego roku.
biegłem przez park, słońce już zaszło, ciemność zaznaczała swoją obecność coraz bardziej.
biegłem z głową ku górze, wpatrzony w korony drzew.
biegłem, podziwiając kontrast czarnych konarów, granatowego nieba i resztek pomarańczu słońca.
biegłem nie patrząc pod nogi, wszak znam te ścieżki prawie na pamięć.
biegłem, gdy jeszcze wszytko było dobrze.
biegłem i uwielbiałem to. nieopodal ktoś palił liście/trawę. może robił porządki. może okultyści odprawiali swoje obrzędy.
biegłem ile tchu, z otwartą mordą i czołem pełnym potu. w takie wieczory powinna dziać się magia.
dziwne, że od tamtego razu zawsze biegałem za dnia.
czasem kusi mnie żeby pobiec do nich i zapytać co wyznają i czy przyjmują.
może to by coś zmieniło. bo niby jest ok, ale.
dzisiejsze monologi wewnętrzne rozkazują martwić się o siebie, ale zrzucę to na pracę.
parafrazując red fang: dusk rising.
kiedy pobiegnę wieczorem?
kiedy znów wieczór przebiegnie przeze mnie?
środa, 18 lutego 2015
charlie?
najlepszy film.
w przeciągu kilkunastu godzin oglądnąłem 3 razy, dziś czwarty.
doskonale wyważony, bez nadmiaru dramy, dziwactw i cukierkowości.
dramat pojawia się gdy się wczujesz i zrozumiesz. warto się wysilić.
każda scena, każda sekunda tak bardzo ważna.
i zapętlony bowie.
narracja, gra aktorska, muzyka, oni.
and you, you can be mean
and i, i'll drink all the time
...
we can be heroes
we can be heroes
we can be heroes
just for one day
...
we're nothing, and nothing will help us
maybe we're lying,
then you better not stay
but we could be safer,
just for one day
and i, i'll drink all the time
...
we can be heroes
we can be heroes
we can be heroes
just for one day
...
we're nothing, and nothing will help us
maybe we're lying,
then you better not stay
but we could be safer,
just for one day
dlaczego tak trafia?
sam zawsze uważałem się za osobę stojącą obok, która obserwuje i przynajmniej próbuje rozumieć.
i chyba tak funkcjonowałem w towarzystwie.
małomówny, cichy, na uboczu, czasem nawet tajemniczy.
mniej więcej takie jest moje wyobrażenie.
do tego też mam czasem 'źle'.
wizualizuję sobie różne rzeczy. ciemne.
są momenty gdy nie mogę tego ogarnąć, pomaga alkohol lub dobrzy znajmoi, których już niedługo nie będę miał na miejscu.
nothing will keep us toghether
widzę jak bardzo jestem w dupie.
bo tak trzeba nazwać stan, gdy emocjonalnie wciąż jestem na poziomie liceum.
nie było wielkiej miłości, wielkich rozstań, szalonych wypadów.
potrzebuję tego, teraz to wiem. kilka lat za późno.
tak więc pozostaje mi jeżdżenie na festiwale i koncerty.
choćby pomiędzy zmianami, przy totalnym zmęczeniu fizycznym. wtedy ludzie mówią że jestem szurnięty. to prawie to samo co szalony.
i,
i will be king
and you,
and you,
you will be queen
niedziela, 8 lutego 2015
środa, 4 lutego 2015
drama wrocławska
trwa w najlepsze! :)
a odnośnie hobbita 2: brombur moim faworytem. niech no tylko w szwedzkiej wypożyczalni pojawi się 3-jka.
a odnośnie hobbita 2: brombur moim faworytem. niech no tylko w szwedzkiej wypożyczalni pojawi się 3-jka.
sobota, 31 stycznia 2015
lasem
chodzę lasem, zostawiam nie ślady, lecz tropy
i sapię w wąskiej norze oddechem włochatym.
czy to prawda, że żyłem rybą przed potopem
i że jestem dziś wilkiem kochającym kwiaty?
jakże płyną te sosny? sierść ma zapach ostry.
patrzę wam prosto w oczy, a krok mój jest wiekiem.
gdzie las się kończy nagle fioletowym ostem -
- myśliwy z psem, który też był kiedyś człowiekiem.
~ leśmian
to you*
*post z października, powstawał w bólu, bardzo niedokończony.
po długich przemyśleniach zdecydowałem jednak wrzucić go w takiej wersji.
cracks in the ceiling, crooked pictures in the heart
countin and breathin, i'm leaving here tomorrow
they don't know, i'd never do you any good
laughin is easy, i would if i could
ain't gonna worry
just live till you die, wanna drown
with nowhere to fall into the arms of someone
there's nothing to save i know
you live till you die
-------------------------------------------------------------
nienawidzę tej części mnie, której zależy na tobie.
mówisz że chcesz żebym był.
szkoda że nie został sprecyzowany dystans tego mojego bytu.
teraz próbujesz czegoś nowego.
podobno dobrego dla mnie. przynajmniej tego się domyślam.
podobno ty.
przecież nie powiedziałem ci o moich przemyśleniach.
nie było kiedy, wszak nie rozmawiamy.
i widzisz - nie wiem co z tego będzie - bo wyszło bardzo, bardzo na siłę.
live till you die, i know
loosing a feelin', that i couldn't give away
countin and breathin, disappearin in the fade
they don't know, i'd never do you any good
stoppin and stayin, i would if i could
ain't gonna worry
just live till you die, wanna drown
with nowhere to fall into the arms of someone
there's nothing to save i know
you live till you die
czwartek, 29 stycznia 2015
dream on
jeździłem dziś po moim domowym mieście na desce.
wszystkie najbliższe, fajne miejsca.
no i szło mi bardzo dobrze.
tyle radości.
wszystkie najbliższe, fajne miejsca.
no i szło mi bardzo dobrze.
tyle radości.
Subskrybuj:
Posty (Atom)