czwartek, 30 czerwca 2011

ten

zna go doskonale, pamięta dokładnie
a nie potrafi go opisać.
________________
____________
__ zapach
____ szczęścia
______ ziemi
________ wiatru
__________ słońca
____________ uśmiechu
______________ błękitnego nieba
________________ złotych liści drzew
__________________ trawy
____________________ otwartego piwa
______________________ jesieni
________________________ wszystkiego co dobre

wtorek, 28 czerwca 2011

w poszukiwaniu wczesnej jesieni


późnym popołudniem, gdy słońce chyli się ku zachodowi, wyciąga ze starej szopy swój rower. ma na sobie sportowe buty, rowerowe rękawiczki oraz "anty-owado-alergiczne" okulary przeciwsłoneczne (nie lubi gdy oczka robią się czerwone). w ręce trzyma bidon ze źródlaną wodą. bo tania i kamieni po niej nie będzie. majestatycznie wsiada na swój wehikuł i pędzi przed siebie.

urzeka go piękno nadodrzańskich wałów. jednak stara się jechać szybko, jakby kogoś gonił. z przeczuciem, że coś może go ominąć. przystaje na moście bartoszowickim. wsłuchuje się w szum wody, obserwuje falującą delikatnie trzcinę, w oddali dostrzega biegnącego psa. nie widzi już mocnej, żywej i świeżej zieleni.

zjeżdżając z mostu, wiatr dostarcza do jego nozdrzy malutką porcyjkę tego specyficznego zapachu. zna go doskonale.
to jakby ów podmuch chciał mu powiedzieć, że chociaż jest jeszcze czerwiec, to wczesna jesień już chce zająć miejsce lata. i że na pewno nadejdzie inwazja złoto-pomarańczowo-czerwonych barw.

dziś wybiera się także, może będzie miał więcej szczęścia. a jeśli nie, to poszuka jutro. i dzień później.
jest wytrwały, przestanie dopiero gdy ją znajdzie.


piątek, 17 czerwca 2011

taka środa

zmrok. w pokoju światło rzuca tylko monitor.
czuję się wyśmienicie. świat przybiera tylko odcienie szarości. nawet jutro, gdy wstanie słońce, dalej będzie szaroburo.
trzeźwy do nieprzytomności.
co będzie gdy rano się obudzę? a może nie iść spać? już jakiś czas upłynął od ostatniego dołka, może trochę mi tego brakuje? czy to coś złego? takie wpędzanie się w stany depresyjne?
przecież czuję się cudownie.

co przyniesie noc?
niepokój.
nowy wpis, to ja i moich kilka chwil
jakiś wzrost i wiek.
wolny dzień, 64 kilo mnie

wreszcie pusty dom.
myslovitz - blog filatelistów polskich


dzień dziecka

zaczęło się od pościgu pociągu tlk i miłego pana w kasie: "wszyscy mamy pociąg za 5 minut". ciekawe. była 14:57 a tylko ja byłem czerwony i zdyszany. chuj panu w krzyż. na szczęście w innej kasie pewna miła dziewczyna ustąpiła nam miejsca i dostaliśmy bilety na 15:02 do warszawy.

podróż minęła spokojnie. za opolem zaczęło padać i grzmieć, i tak do samej stolicy. gdy wchodziliśmy do złotych tarasów zaczynało kropić. a kanapki z maca są wszędzie takie same. następnie pod ziemię i na ursynów proszę panie motorniczy. stwierdzam, że każde szanujące się duże miasto powinno mieć metro.

przed głównymi bramkami spotkaliśmy pewne dziewczyny.
dziewczyny: hej chłopaki, mamy 2 całe piwa, ale nie zdążymy ich wypić, może chcecie?
ja: nie dzięki - stanęliśmy w kolejce obok. g. popatrzył się na mnie wymownie. przemyślałem co powiedziałem. zrobiłem dwa kroki wstecz.
ja: macie jeszcze te piwa?
dziewczyny: mamy, chcecie? - uśmiechnęły się.
ja: tak, chętnie!

szczerze: koncert mi się podobał, ale jaj nie urwał. tyle.
mogę jednak "odhaczyć" sobie: korn - seen live.

powrót na centralny to dopiero było coś. dziki tłum, zepsute autobusy (w jednym wypadła szyba, drugiemu padło zawieszenie), ścisk, buzia w cyckach i super-mega burza.
pks olał czekających w deszczu i nie przyjechał, więc musieliśmy czekać na pkp.

a teraz coś, od czego chyba powinienem zacząć: przez cały czas na niebie szalały błyskawice, co dawało +150 do niesamowitości i +200 do niezapomnianych wrażeń: zarówno z samego miasta, jak i z koncertu.