piątek, 17 czerwca 2011

dzień dziecka

zaczęło się od pościgu pociągu tlk i miłego pana w kasie: "wszyscy mamy pociąg za 5 minut". ciekawe. była 14:57 a tylko ja byłem czerwony i zdyszany. chuj panu w krzyż. na szczęście w innej kasie pewna miła dziewczyna ustąpiła nam miejsca i dostaliśmy bilety na 15:02 do warszawy.

podróż minęła spokojnie. za opolem zaczęło padać i grzmieć, i tak do samej stolicy. gdy wchodziliśmy do złotych tarasów zaczynało kropić. a kanapki z maca są wszędzie takie same. następnie pod ziemię i na ursynów proszę panie motorniczy. stwierdzam, że każde szanujące się duże miasto powinno mieć metro.

przed głównymi bramkami spotkaliśmy pewne dziewczyny.
dziewczyny: hej chłopaki, mamy 2 całe piwa, ale nie zdążymy ich wypić, może chcecie?
ja: nie dzięki - stanęliśmy w kolejce obok. g. popatrzył się na mnie wymownie. przemyślałem co powiedziałem. zrobiłem dwa kroki wstecz.
ja: macie jeszcze te piwa?
dziewczyny: mamy, chcecie? - uśmiechnęły się.
ja: tak, chętnie!

szczerze: koncert mi się podobał, ale jaj nie urwał. tyle.
mogę jednak "odhaczyć" sobie: korn - seen live.

powrót na centralny to dopiero było coś. dziki tłum, zepsute autobusy (w jednym wypadła szyba, drugiemu padło zawieszenie), ścisk, buzia w cyckach i super-mega burza.
pks olał czekających w deszczu i nie przyjechał, więc musieliśmy czekać na pkp.

a teraz coś, od czego chyba powinienem zacząć: przez cały czas na niebie szalały błyskawice, co dawało +150 do niesamowitości i +200 do niezapomnianych wrażeń: zarówno z samego miasta, jak i z koncertu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

proszę wybrać 'nazwa / url' by wpisać adres swojej strony