wtorek, 29 maja 2012

ooooooooooooooooooooo

statni


ostatnia seminarka, ostatnie zaliczenie. już niedługo ostatni wpis.
no i ostatnie odcinki seriali.

czas się napić. na zdrowie :)


piątek, 25 maja 2012

schizo, schizo fre

jak gdyby nigdy nic,
wyszedłem z domu nocą w maju,
było ciepło




rozebrałem się do naga
i widziałem
czerwone gwiazdy jak spadają
i widziałem
spalone miasta
i widziałem tłumy ludzi




ruszyłem ręką - umierali,
potem drugą - rozstąpiły się niebiosa
biała droga brukowana wprost do boga




mogłem mówić z nim o wszystkim o czym chciałem
moje oczy pełne łez, a w sercu władza




ponad światem
unosiłem się spełniony
ponad światem
rozpostarłem moje dłonie




i już byłem niemal bliski zrozumienia
zrozumienia tajemnicy wszechstworzenia




schizofrenia

poniedziałek, 7 maja 2012

niedziela, 6 maja 2012

milestone

czyli przekrój przez ostatnie 4 tygodnie.

u mnie wszystko dobrze. chciałbym, żeby tak było u wszystkich. bardzo.

miałem zacząć od 3majówki na słodowej, ale wyszła z tego osobna notka (do przeczytania poniżej). było miło :)


to może studia?
pomysł na pracę magisterską jest, promotor powiedział że wygląda to dobrze. nie lubię jak tak mówi, bo później mam lenia. na jednym z wykładów dowiedziałem się dwóch bardzo ważnych rzeczy: krewetki wydają z siebie dźwięki przypominające skwierczenie smażonego boczku, a delfiny potrafią przemiatać falami ultradźwiękowymi dookoła głowy z prędkością 35000 stopni na sekundę - na polski - prawie 100 "pełnych obrotów" w ciągu sekundy. że też im się nie zakręci w głowie.


po świętach byłem w krakowie - było miło. loża i kamikadze, po których zrobiłem się na dosyć wesoło - to będę pamiętał.


w jeden z piątkowych wieczorów wypad ze specjalnością na browary - słodowa i miasto. h. urobił się już na wyspie, z której poszliśmy do jakiegoś pubu/klubu. murzynka na parkiecie, jej facet stoi w drzwiach, ale to nie przeszkadza pijanym przyszłym akustykom. no i sgw. nawet g. był z nami, wszyscy byli zachwyceni tym, jaki jest po kilku kuflach. na mnie też spadł przywilej odstawienia go pod dom coś koło 2. bywa. reszta siedziała do 6.


w sporcie tak sobie: barca straciła obie ligi, a śląsk właśnie gra mecz o mistrzostwo. za to f1 jest fascynująca.
finał ligi mistrzów za 2 tygodnie.
//edit: śląsk mistrzem!


to teraz o muzyce.
ostatnie tygodnie upłynęły pod znakiem awolnation, brodki, kings of leon i starego myslovitz. po majówce postanowiłem przesłuchać płyty comy. stwierdzam, że mi się podoba.
5/5/12 to kolejna data do zapamiętania - po raz pierwszy od 7 lat korn gra na scenie z headem. co prawda tylko blind, ale wszystko jest na dobrej drodze do tak wyczekiwanego zjednoczenia.
wyjazd na ursynalia dalej niepewny, wszystko zależy od noclegu. oby, oby się udało.


co jeszcze? zepsuł mi się telefon. prawdopodobnie przepadły wszystkie numery, zdjęcia i robione dzwonki. jakoś to przeżyję, bo nowy telefon jest czymś, o czym marzyłem przez parę dobrych lat. motorola, my precious. na horyzoncie są też nowe buty. ładne.



film/serial
zacznę od maratonu - europejskie kino grozy. podobało mi się. rec 3 łamie konwencję, kobieta w czerni i łowca trolli - przyzwoite.
u siebie oglądałem shame - warto, chociaż nie należy do najłatwiejszych. nowy underworld i grey w porządku. przede mną the awakening i sherlock 2.
na antenę powróciły ulubione seriale: the killing i game of thrones. trzymają poziom tak jak nowość - awake. polecam.



na sam koniec zostawiłem sobie taki fakt: za 8 dni premiera diablo 3. nie mogę się zdecydować czy kupić, tak samo jak nie mogę się doczekać by zagrać i poznać historię powrotu diablo do świata sanktuarium.



na podsumowanie: tak przeszło mi przez głowę, że mało potrzebuję do szczęścia. to chyba dobrze, bo ekonomicznie.

wyspa na żywo

3 majówka na słodowej była wspaniała.

we czwartek łąki łan, czyli mindfuck na 1200%. następnie deszczowa i bardzo klimatyczna nosowska. fani nie ułatwiali jej wczucia się w smutne piosenki, krzycząc "kochamy cię" przed każdą jedną. zrobiło się zimno, dalej lało, więc poszliśmy do domu.

w piątek końcówka jelonka (wow), acid drinkers, dżem, browary z k. no i na koniec myslovitz. nowe - i dla mnie - nie dorównujące staremu. kowalonek śpiewa dobrze, ale w głowie miałem głos rojka. kilka piosenek kultu i się zmyliśmy.
sobota! brodka wspaniała, piękna i zwiewna. od chłopaka z pierwszego rzędu pożyczyła koszulkę nirvany - i jemu też zadedykowała wykonany cover. śpiewała w niej już do końca, ktoś krzyknął "kurt jak malowany". zagrana cała granda + 2 covery + 2 nowe piosenki - varsovie i dancing shoes i jakiś staroć.
tutaj umieszczam obrazek, który zostanie w mojej pamięci przez długi czas. pod sceną był upał - lampa grzała no i wszscy skaczą. na kropkach kreskach chwila odpoczynku. oparty na barierce, wpatrzony w fioletowe szkła jej okularów, odczuwam lekki i przyjemny podmuch wiatru. ach. niby nic, a jednak wspomnienio-genne.

następnie grało lao che. ich koncert postanowiliśmy spędzić z tyłu, spokojnie. przez kilka piosenek dało się nawet posiedzieć. po paru piosenkach z gospel i dc/ac stało się - powstanie. pierwszy kawałek dałem radę ustać na tyłach, ale na kolejne znowu poleciałem pod barierki. morda wydarta, nogi wyskakane, energia na maxa.
na podwieczorek została coma. dopiero drugi koncert, na którym byłem w całości (dziś nie przeszkadzały kolana, ani śnieg, ani nic innego). dobry koncert. w międzyczasie przyszły chmury i zrobiło się zimno, więc musiałem skończyć nogi żeby się rozgrzać. bolą do teraz.
pod domem zaczęło kropić.