nie planuję powtórek przynajmniej do juwenaliów. jednakże chcę pamiętać ten alko-maraton.
no i wiadomo że planowanie planowaniem.
zaczęło się niewinnie, od piwka. bo miało być piwko. polał się jager, pękło ponad 1l jima, na koniec dostałem drina od grubego. wóda i nocleg u kumpla. jakże nieplanowany.
następnie wyjazd, krk, koncert, back stage. piwo, blanty, wino z bieszczad.
złota mewa, piwa przepijane 40tkami. długa rozmowa. powrót o 7:00.
i znowu wyjazd, tym razem krk. ha! ck w stylu hiszpańskim i z rurą. dobitka na wsi.
dzień po - koncert, zapieksy, stara znajoma z passportem i wódą. powrót przed 6:00 w sam raz na ho.
kolejny wieczór: przepyszna zapiekanka ziemniaczana na wieczór, nalot szwedzko-górski, jim miodowy. miał być koniec, ale piwo na kurwanowie. pewnie że na jednym nie stanęło. powrót, łycha z żabki kurwanowskiej, party (boy), kłapouche, żółte i plażowe w topie z samych okularów. blackout. knock out. pobudka do pracy.
powrót.
urodzinowe picie, whiskey sour! banie w secie.
1-2dni później znowu. razem ze spacerem, słodową, lodami, kończąc na ławce z sabatem czarownic w ręku.
zmiana czasu, po 6 rano za billboardem, 6 flaszek. cierpka pigwa samoróbka! zimno konserwuje, więc pewnie po jednej na głowę z gwinta. autopilot na rowerze. idiota!
przedwczoraj, po pracy. 6:30 rano. kapitan z etykiety rumu oraz pseudo-zielona-oszukana whiskey. 1,4 : 4 + tosty.
chyba starczy na 3 tygodnie.
ja już wiem na co umrę. lub przez co. no, z czym w ręku.
jadę do siebie na tydzień, trzeźwo nie będzie. wątrobo - trzymam kciuki!