wieczór.
światła miasta, zgiełk ulicy.
ja. obok czterech mnie.
niezbyt idealna figura. ba, daleka od doskonałości.
każdy z nich myśli o czym innym.
ja z głową w górze. gonię chmury. gdzieś trzeba ją schować.
feniks schował się za horyzontem, widać już tylko końcówkę ogona.
zanikają barwy złotej polskiej.
zmieniają się w ciemno-sztucznie-pomarańczowe odcienie.
także zjawiskowe.
czerwone pasy. nieco migoczące.
na przemian z ostro rażącymi.
halogeny sławy, żółcie dobrobytu, neony końca.
czerwone drobinki.
kilka na drzewie, kilka na podkoszulku, cała gromada pod nosem, na ustach i brodzie.
światło.
co raz bliżej.
zewsząd.