czwartek, 29 marca 2012

+-

zaczęliśmy w ambasadzie - 0,3 żywiec i 5zł nie pasują za bardzo do siebie. ale że dziewczynom lokal się podobał, trzeba było zostać. no i miało być kulturalnie. jednej osobie nie wyszło. psychosocial "dobre serce" kupił nawet coś do jedzenia - by opóźnić termin zgonu. co z tego, skoro kilka minut później obiekt kupił kolejne poczwórne whisky. oj oj.
przed 22 parę osób się zmyło, więc zmiana lokalu. lecz najpierw, posiłek w restauracji pod złotą mewą - w samym centrum miasta.
kierunek - setka. 2 duże ciemne za 8 zł i chce się żyć. potem gulasz i tyskie z tanka. po północy zostały już tylko 3 osoby, więc stwierdziliśmy: "jeszcze po jednemu i w drogę". w domu byłem po drugiej. czyli nie najgorzej. mieliśmy jeszcze kuponiki na darmowego szota w czymśtam, ale lokal był już zamknięty. oh well.

poranek nie wyglądał źle, ale też nie cudownie. do promotora nie dotarłem. do tej pory nie odpisał mi na maila. ups.
ale.
o kacu zapomniałem, dzień był piękny i znowu pojeździłem na rowerze. barcelona zremisowała na wyjeździe, czyli raczej na plus.

już cieszę się z kwietnia.
w niedzielę premiera gry o tron i the killing. nie mogę się doczekać, zwłaszcza drugiego tytułu. ten zawsze szary świat, w którym pada przez 70% czasu. mhmm.
dodatkowo: 10 kwietnia wychodzi nowa płyta taproot'a - sample są intrygujące. czekam. a 16 kwietnia zadebiutuje nowy singiel chłopaków z pewnego parku. sentyment mam do nich wielki, więc także czekam.
chyba lubię czekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

proszę wybrać 'nazwa / url' by wpisać adres swojej strony