mamy w grupie takiego pana (pan, bo starszy o 5 lat). faktem jest, że nikt go nie lubi - sam jest sobie winien. wszscy po nim jadą za jego plecami, ale gdy on się pojawia większość przestaje i jest już dla niego "haha","hihihi", kolega, "co tam?" itp. nie mogę tego zrozumieć.
ja też tego kolesia nie trawię, ale jak się pojawia to dla mnie i tak go nie ma, traktuję jak powietrze, nie odzywam się - nie mam ochoty zawracać sobie głowy jego obecnością.
------------------------------------------------------------------------
przykład 2:współlokator wchodzi do kuchni, robimy obiad. w pewnej chwili zaczyna mówić, jak to greg go wkurwił. że mowiąc kilka zdań na seminarce wyżebrał od prowadzącego zaliczenie. i jak on takich ludzi nienawidzi, jak go denerwują.
następnego dnia pojawiają się wyniki z testu. współlokator i greg dostają tyle samo punktów. nagle stają się najlepszymi kumplami i płaczą że tak mało punktów dostali, i co będzie z oceną z przedmiotu, jak cudownie będą musieli zaliczyć ustny itp itd. gdyby nie zaliczyli, to chyba zaczęliby się przytulać na pocieszenie. no poprostu żygać mi się zachciało i wyszedłem.
---------------------------------------------------
ludzie powinni być konsekwentni. gdy napierdalają na kogoś, mieszają z błotem za plecami to powinni robić to samo w jego obecności, albo przynajmniej ignorować i mieć go w dupie. na przykładzie mojej grupy można stwierdzić, że ~60% ludzi ma conajmniej dwa lica (chyba niedużym problemem będzie dla nich stworzenie kilku więcej). jak tu żyć w takim społeczeńswie? gdzie szczerość, lojalność?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
proszę wybrać 'nazwa / url' by wpisać adres swojej strony